Gala 125 metrów pod ziemią. I co z tego?

W sobotę 21 października przeżyliśmy huśtawkę nastrojów w Newark w USA, ale wcześniej wieczorem w Polsce padł mit wyjątkowości gali w Wieliczce.

Gala w Wieliczce przez lata była znakiem firmowym grupy Babilon Promotion. Zestawienia walk pod ziemią w kopalni stały zazwyczaj na wysokim poziomie, a kilkanaście z nich na trwałe zapisało się w historii polskiego boksu zawodowego.

Niestety, nie tym razem. Przynajmniej w pozytywnym znaczeniu. Widowisko popsuli rywale Sergieja Werwejki i Dariusza Sęka. Przeciwnik pierwszego – Laszlo Fekete nie tylko okazał się przysłowiowym „Węgrem” do obicia, ale styl w jakim ułatwił to Ukraińcowi graniczył z tragifarsą.

Promotor Tomasz Babiloński w studiu Polsat Sport zapewniał, że został oszukany przez rywala Werwejki, co do swoich umiejętności, ale gdy w świecie Internetu i wielu źródeł informacji bardzo szybko można zweryfikować zawodnika, to oglądanie takiego „występu” budzi duży niesmak.

Podobnie było z Francisem Cheka, który za wszelką cenę chciał jak najszybciej zakończyć pojedynek na swoją niekorzyść wyolbrzymiając skutki ciosów w tył głowy jakie zadał mu Sęk.

Kibice na żywo komentujący poziom gali w Wieliczce nie kryli oburzenia. Szczególnie, że Tomasz Babiloński od jakiegoś czasu wyraźnie stawiał na jakość w boksie i weryfikację zawodników. Tym razem jednak coś nie zagrało na poziomie matchmakingu i cała otoczka medialna pielęgnowana przez lata o wyjątkowości kopalnianej gali w Wieliczce prysła jak bańka mydlana.

I nie byłoby również tak dużego rozczarowania, gdyby wcześniej Tomasz Babiloński nie zaatakował gali Tymex Boxing Promotion w Łomiankach, na której walczyli Robert Parzęczewski i Tomas Adamek nazywając jej poziom antyboksem.

Naprawdę, lepsza gala w podwarszawskiej małej miejscowości na sali gimnastycznej z krzesełkami szkolnymi, gdzie zestawienia jednak elektryzowały i były autentycznymi ringowymi wojnami niż ekskluzywna gala z limitowanymi biletami, VIP-ami i białymi obrusami na stolikach, na której zamiast boksu mamy w ringu Latający cyrk Monty Pythona.

I nie piszę tego dlatego, że Robert Parzęczewski i Sasza Sidorenko należą do jednych z moich ulubionych bokserów, byłem na gali w Łomiankach i nie kryłem zadowolenia z pojedynków, które tam miały miejsce. To nie jest kwestia moich sympatii. Gdy rok temu w Łomiankach gala Tymexu, na której Ewa Brodnicka walczyła z Anitą Torti całościowo nie porwała boksersko pisałem o tym publicznie, za co pan Mariusz Grabowski odpowiadał mi na Twitterze: „psy szczekają, a karawana idzie dalej”.

Oczywiście, promotorzy nie muszą zgadzać się z wszystkimi opiniami o jakości organizowanych przez nich gal bokserskich. Ale dla kibiców oglądających boks w telewizji to rzecz wtórna czy walki toczą się w kopalni „125 metrów po ziemią”, stadionie czy hali jakiegoś miejskiego OSiR-u.

Dziś gdy mamy w Polsce kilka grup promotorskich konkurujących ze sobą, a co sobotę oglądamy ringowe wojny z Wielkiej Brytanii za sprawą najlepszego obecnie promotora na świecie Eddiego Hearna, liczy się tylko boks i poziom atrakcyjności sportowego widowiska. W końcu kamera pokazuje tylko ring.

Dobrze, że galę uratowała walka Michała Cieślaka z Ivicą Bacurinem, który postawił przed radomianinem wysokie wymagania i zaprosił do bokserskich szachów. Mam nadzieję, że właśnie tacy zawodnicy jak Chorwat będą na przyszłość testerami polskich zawodników, a to co widzieliśmy w Wieliczce było jednorazową wpadką.

Ireneusz Fryszkowski
fot. Babilon Promotion

Opublikowane przez: