„Syn Boży” z Oakland

Zamierzam wstać i znowu obejrzeć pojedynek Kowaliowa z Wardem. Nie mam wyjścia. To jest dwóch gości, którzy zapewnią dużą dawkę emocji i coś, co lubią miłośnicy zarówno boksu jak i wrestlingu. Tylko żeby tym razem sędziowie nie przeszkadzali…

Oakland. Niewielkie, bo liczące nieco ponad 390 tysięcy mieszkańców, miasto leżące w północnej Kalifornii. Oakland. Miasto, w którym siedzibę ma aktualny mistrz NBA, Golden State Warriors. Oakland. Młodsza siostra znajdującego się po drugiej stronie Zatoki San Francisco miasta o tej samej nazwie. Oakland. Aktualne miejsce zameldowania „Syna Bożego”.

Tak, to nie żart. Nie Izrael kochani, ale Juesej.

Andre Ward Mistrz Olimpijski

Andre Ward. Prawdziwy syn Kalifornii. Przystojny, uśmiechnięty, z nienagannym fryzem i wysportowaną klatą. Ogolony. Złoty medalista z Aten. Zwycięzca turnieju Super Six w wadze super średniej. Aktualny mistrz IBF, WBA i WBO w kategorii półciężkiej. Ringowy cwaniak, śliski niczym wąż, szybki niczym kojot, bijący jak dziewczynka.

We wspomnieniach Siergieja Kowaliowa, które ujrzały niedawno światło dzienne, Rosjanin w kilku jakże ciepłych słowach tak oto wspomina swojego największego jak dotąd rywala: „Kiedyś w Czelabińsku pewna dziewczyna uderzyła mnie z całej siły w ramię. I właśnie tak mocno bije Ward, jak ta dziewczyna”. Czyż to nie miłe?

Andre Ward jest niezwykle popularny w swoich stronach i jak przystało na gwiazdę pełną gębą, często ma swoje fanaberie. Ostatnio na przykład nie przyszedł na plan programu „Face off”. Jestem pewien, że ten genialny strateg ringowy ma po prostu dosyć tłumów. Jest zmęczony ciągłym rozdawaniem autografów, podpisywaniem koszulek, czapeczek, piersi i co tam jeszcze ludzie wypinają w jego kierunku. Promocja nie ma sensu, gdy w grze jest „Syn Boży” suckers.

Kevin Iole, znany amerykański dziennikarz, zdradził zaraz po pierwszej walce z Sergiejem, że liczba sprzedanych przyłączy PPV na wspomniany pojedynek przekroczyła kosmiczną barierę 160 tysięcy! Ten rekord pobił później Paweł K., który na Facebooku udostępniał galę z Popkiem i Pudzianem. Wtedy to było chyba coś koło 230 tysięcy, ale wiadomo, Polacy nie koneserzy, obejrzą wszystko, byle za darmo.

Kolejny rekord to liczba sprzedanych biletów. Łącznie z 18000 miejsc przeznaczonych dla widzów w T-Mobile Arena w Las Vegas opylono w listopadzie ubiegłego roku dokładnie 10066! Bezpłatnie rozdano co prawda 1636 wejściówek, ale w końcu wielu VIP’ów chciało zobaczyć to wydarzenie i bano się, że przeciskając się przez okna, czy drzwi ewakuacyjne, mogą sobie zrobić krzywdę, a to już by był skandal. Lepiej dać, niż płacić potem odszkodowania.

Andre Ward Sergiej Kowaliow w zwarciu

Po tym niewątpliwym sukcesie, ochłonąwszy najpierw oczywiście, tęgie głowy, które do poprzedniej walki dołożyły coś koło 5 baniek zieleniny, zdecydowały, że już nie jakaś tam T-Mobile Arena będzie zaszczycona, mogąc gościć „Syna Bożego” w rewanżowej walce z agresywnym Hunem ze wschodu, ale mogąca pomieścić ponad sześć tysięcy gapiów mniej Mandalay Bay Events Center.

Wiem, wiem. Sześć tysięcy mniej. Pewnie nie mogą sprzedać biletów. Ale siara. A ja Wam mówię, gówno prawda! Każdy inteligent wie, że mniej znaczy bardziej prestiżowo. Mniej to bardziej kameralnie. To jak koncert jazzowy, czy mecz szachowy. Kto to w ogóle ogląda do ciężkiej cholery?

Ja Wam mówię, że niewielu, zatem musi to być rarytas dla wybranych, coś ekstra. Powtórzę, prestiż to się nazywa. A żonę to gdzie byście chcieli poznać? W bibliotece, czy na miejskim sylwestrze w Kolonii z Conchitą Wurst w roli gwiazdy wieczoru? Pytanie retoryczne, a jeśli nie, to nie zamierzam kontynuować rozmowy.

Andre Ward Sergiej Kowaliow faul

Oczywiście poza ograniczeniem dostępu dla gminu, czyli powtórzę: prestiżem, przy tak dużym wydarzeniu, należy też co jakiś czas podgrzać atmosferę, żeby ludzi zapiekło. Tym razem jednak ekipa Warda wpadła na niesłychanie niebezpieczny pomysł. Trzeba mieć jaja ze stali, jak nie przymierzając chłopaki z miasta, żeby drażnić się z niedźwiedziem.

Team „Syna Bożego” nie boi się jednak nikogo i zwrócił się do samego Władimira Putina. „Przyjedź, zobaczysz masakrę” grzmi podekscytowany menadżer Warda James Prince. „Kowaliow dostanie łomot!” krzyczy podniecony Virgil Hunter. Grubo panowie. Tym bardziej, że z ust gościa, który bije ponoć jak dziewczynka.

Może jednak chłopak trochę podpakował? Skupił się tym razem nie na zapasach, ale na uderzeniach? Może wziął sobie do serca słowa Abela Sancheza: „Uważam, że Kowaliow wygrał różnicą przynajmniej kilku rund, mówiłem to już zaraz po pojedynku. Ogólnie rzecz biorąc, nie takiej walki chciałem. Sześć pierwszych rund było jeszcze w porządku, ale druga połowa to były zapasy. To jest boks, nie zapasy, nie powinno się w ten sposób wygrywać”.

Wracając jednak do tematu, „Syn Boży” potrafi przebaczać. Umie pochylić się nad cierpiącym, dlatego przed wielkim upokorzeniem, jakie planuje urządzić Kowaliowowi, próbował uchronić przynajmniej trenera Rosjanina. Wyciągnął pomocną dłoń do uciśnionego przez białego brutala swego brata, ten jednak ją odtrącił, pogardził i za to z pewnością będzie smażył się kiedyś w piekle. Niewdzięczny gnojek David Jackson.

Tymczasem niedawny mistrz, obecnie pretendent, nie daje się podpuścić i ze spokojem stwierdził, że ostro zasuwa na treningach, nie nastawiając się na nokaut. Podkreślił też, że jest w pełni skupiony. Jego słowa zdają się potwierdzać tę sytuację: „Bądź gotowy, sku***synu! Zakończę twoją karierę! Tym razem wygram z Tobą przed czasem”, podszczypuje subtelnie Amerykanina wesoły „Krusher”.

Podsumowując i zarazem przewidując, co się może dziać w nadchodzącą sobotę, powiem tylko tyle, że trenerzy obu panów, jak i sami zainteresowani, podkreślają na każdym kroku, że zobaczymy zupełnie nowy styl, zagrywki, sztuczki, wydolność, siłę i co tam jeszcze można poprawić. Każdy jednak wie, że starego wilka zmienić się nie da. Czekają nas zapewne kolejne przytulaski i 12 rund ringowych szachów.

Ja mimo wszystko, nie zrażony wynikiem pierwszej walki, z którym się nie zgadzam, powiem tylko tyle, że od wczoraj pucuję ekspres do kawy, mielę odpowiednią mieszankę ziaren czarnego napitku, filtruję wodę i czyszczę z ogromną dbałością odbiornik telewizyjny na niedzielny poranek. Chcę widzieć tym razem każdy cios.

Przeczytaj jak polscy półciężcy skomentowali pierwszą walkę Kowaliow – Ward >>

Zamierzam wstać i znowu obejrzeć pojedynek Kowaliow – Ward. Nie mam wyjścia. To jest dwóch gości, którzy zapewnią z pewnością dużą dawkę emocji i coś, co lubią miłośnicy zarówno boksu jak i wrestlingu. Tylko żeby tym razem sędziowie nie przeszkadzali…

Lechu

Opublikowane przez:

Jeden komentarz

  1. Lechu
    17 czerwca 2017

    Antek, poczytaj co to ironia i sarkazm, potem to przetraw, a po tym wszystkim wróć do tego tekstu raz jeszcze. Pozdrawiam.

Brak możliwości komentowania.