Montreal, Montreal

Mam nadzieję, że w walce Stevenson – Fonfara jak to pięknie ujął Michael Buffer, zbliżają się prawdziwe grzmoty. Obaj zawodnicy się już znają. Obaj są twardzi i mają czym uderzyć.

Montreal, Montreal. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy miałem ochotę rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać do Montrealu. Zanurzyć zbolałe nogi w rzece Świętego Wawrzyńca, ukoić nerwy gorliwą modlitwą w katedrze Notre-Dame, czy normalnie po ludzku nasycić zmysły wykwintnym obiadem w Les Deux Singes de Montarvie. C’est la vie.

Kanada to w ogóle miejsce pełne uroku. Otoczona przez trzy oceany, dumnie dzierży puchar za drugie miejsce pod względem powierzchni na świecie. Pełna dziewiczych lasów, jezior, gór stanowi obiekt westchnień wielu globtroterów.

To tu pomiędzy wysokimi świerkami i jodłami, stojąc po kolana w wodzie ryczy łoś, przeczuwając zbliżającą się ruję kryjącej tyłek w zaroślach klępy. To w Kanadzie drapie się po jajkach potężny niedźwiedź brunatny, przypatrując się leniwie przepływającym w górę rzeki łososiom.

A propos niedźwiedzi, krótki dowcip o myśliwych na rozluźnienie:

Mąż telefonuje z polowania do domu:
– Kochanie, będę za dwie godziny w domu.
– A jak tam łowy?
– Przez miesiąc nie będziemy kupować mięsa.
– A co upolowałeś? Jelenia?
– Nie.
– Dzika?
– Nie. Przepiłem całą pensję.

Wracając jednak do tematu, należy zadać sobie krótkie pytanie, czy istnieje na tym świecie inny kraj, na tyle piękny i dumny, by zaszczycił go swoją obecnością sam Adonis? Tak, tylko tu mógł zapuścić swoje korzenie ten gromowładny heros, przybywszy z dalekiego południa. To właśnie w Montrealu, dzierżąc w swych mocarnych dłoniach pas federacji WBC, krzyczy do całego świata: Jestem królem! Jestem piękny!

Ten urodzony na Haiti czarnoskóry samochwała to jakby nie patrzeć twardziel dużego formatu. W wieku lat czterech na jego oczach zabito człowieka. W wieku lat czternastu zamieszkał na ulicy i spał w metrze.

Potem wstąpił do gangu. Był alfonsem, jak trzeba było to przywalił z dyńki, pomachał kozikiem, albo od razu sprzedał kopa z karata.

W końcu wylądował w pierdlu, gdzie wziął udział w zamieszkach, nokautując przy okazji kilku współwięźniów. Czy to nie brzmi jak scenariusz filmowy? Mr. Hollywood.

27 marca 2014 roku. Typowy kanadyjski wieczór. Naprzeciw siebie staje dwóch elegancko ubranych gości. Przez chwilę patrzą sobie głęboko w oczy. Mierzą się wzrokiem. Nagle jeden wypala do drugiego: „Ty jesteś Polskim Księciem, zaś ja jestem Królem”. W tym samym momencie pada precyzyjna jak lewy sierpowy Fraziera riposta: „Królem zostanę 24 maja”.

To było pierwsze spotkanie obu dżentelmenów. Każdy wie, co się stało dwa miesiące później. Andrzej pokazał charakter, w międzyczasie wstrząsnął królem w okolicach dziewiątej rundy i dotrwał po zaciętym boju do końcowego gongu. Przed nim dechy ze Stevensonem szorowali Chad Dawson, Tavoris Cloud i Tony Bellew.

Polak przegrał decyzją sędziów i pokazał jaja. Odgrażał się później, że jeszcze zostanie mistrzem. „Czułem te jego uderzenia, ale mam serce do walki, dlatego walczyłem dalej. Dziś lepszy był Stevenson, jednak pewnego dnia zostanę jeszcze mistrzem świata”.

Minęły trzy długie lata i w końcu Radomianin doczekał się drugiej szansy. W międzyczasie zanotował kilka fajnych pojedynków, takich jak ta z Chavezem Juniorem, czy rekordowa pod kilkoma względami, brutalna jak bitka w remizie, sieczka z Nathanem Cleverly.

Była też niespodziewana porażka przed czasem z rąk Smitha Juniora, ale kolejna walka z Dawsonem pokazała, że Andrzej to nadal twardy skurczybyk i nigdy nie odpuści.

„Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień,
już bliżej jest niż dalej, o tym wiesz.
Czterdzieści lat minęło, odeszło w cień,
i nigdy już nie wróci, rób, co chcesz.”

Tak, to prawda. Pięknemu Adonisowi we wrześniu stuknie czterdziecha. Czy wpłynęło to w jakimś stopniu na niego? Czy ząb czasu nadgryzł go z lekka i spowolnił motorykę mistrza?

Na tle swoich ostatnich przeciwników wyglądał całkiem dobrze. Pełen dystans z twardym Biką ponad dwa lata temu, to ciekawy pojedynek. Zaraz po nim Karpency uratowany przez sędziego przed ciężkim nokautem w trzeciej odsłonie. Rok temu na deser krótki lewy sierp poraził Williamsa Juniora dokładnie w czwartym starciu. Miło się to oglądało.

Co nas zatem czeka w najbliższą sobotę? Mam nadzieję, że w walce Stevenson – Fonfara jak to pięknie ujął Michael Buffer, zbliżają się prawdziwe grzmoty. Obaj zawodnicy się już znają. Obaj są twardzi i mają czym uderzyć. Andrzej przeszedł w międzyczasie sporo, do tego zmienił szkoleniowca i trenował z Andre Wardem.

Co prawda starego wilka się już nie zmieni i nie można było się spodziewać, że Fonfara z dnia na dzień stanie się Floydem, ale to nadal gość, który może przyjąć i oddać z nawiązką. Do tego stawka jest wysoka, dlatego z pewnością zepnie poślady i pójdzie na całość.

Jeśli chodzi o mnie, to jak zawsze, gdy walczy Polak, trzymam kciuki za krajana. Liczę na dobry występ „Polskiego Księcia” i emocje, jakich oczekuje się po walce o mistrzostwo świata. Niech Andrzej i Adonis jak najszybciej usuną w cień zapomnienia rozczarowanie pod tytułem Chavez Junior – Alvarez.

Może tym razem będziemy świadkami prawdziwego, „meksykańskiego” przedstawienia, które aspirować będzie do miana pojedynku roku? Wierzę, że ci panowie mają potencjał, by tak się stało.

Zatem Montrealu, nie zawiedź nas!

Lechu

Opublikowane przez:

Jeden komentarz

  1. Żuberek
    3 czerwca 2017

    Każdy liczy na Andrzeja – będzie ciężko i tak jak wyżej Lechu wspomniał, że Adonis ma 40 na karku, ale mamy też 2017 rok – suplementacja, trening, dieta i ta linia graniczna została już przesunięta. Teraz 40 lat to jeszcze jest czas, kiedy dobrze prowadzony zawodnik wciąż może wiele pokazać, a za kilka lat podejrzewam, że okolice 40stki to będzie nadal szczytowa forma (o ile już tak nie jest w kilku przypadkach)
    Będzie ciężko,Fonfara musi być ostrożny na początku – chociażby przez pryzmat walki ze Smithem Jr. ale czekamy ! oby faktycznie walka kandydowała do walki roku.

Brak możliwości komentowania.