Krzysztof Zimnoch spróbuje swoich sił w MMA. Poinformował o tym jego promotor Tomasz Babiloński, a sam zawodnik potwierdził. Dlaczego do tego doszło?
Krzysztof Zimnoch nie należy do ulubieńców polskich kibiców boksu. Najpierw pojawił się konflikt z Arturem Szpilką, który jako bardziej medialna osoba zyskała w tej poza ringowej rywalizacji większe poparcie fanów pięściarstwa. Później dwie przegrane przez ciężki nokaut, najpierw z Mikiem Mollo, a ostatnio z Joey’em Abellem spowodowały, że nadzieje bokserskie wobec Krzysztofa Zimnocha spadły praktycznie do zera.
Dodajmy, że w tych pojedynkach teoretycznie Zimnoch był stawiamy w roli faworyta, a przegrał z rywalami, którzy zdawali się już być bliżej emerytury bokserskiej niż swoich najlepszych czasów na ringu. Nie pomogły nawet – wygrana przed czasem walka z Mollo, KO na Grancie, Airichu czy wygrana na punkty nad solidnym Rekowskim. Kibice czuli, że nie są to rywale nawet z trzeciej dziesiątki wagi ciężkiej.
Oliwy do ognia dolewał sam Krzysztof Zimnoch, który wobec ewidentnych wpadek deklarował walkę o mistrzostwo świata czy „drapanie po plecach” aktualnych mistrzów.
Dziś Zimnoch przechodzi do MMA, choć jak deklaruje z boksu nie rezygnuje. Prawdopodobnie promotor Tomasz Babiloński zdecydował, że nie będzie – na razie przynajmniej – inwestował w karierę bokserską Krzysztofa, bo to mu się zwyczajnie nie zwraca. Pięściarz z Białegostoku wystąpi więc zapewne niedługo na jednej z gal Babilon MMA, które ostatnio zaczął organizować bokserski promotor.
Nie podoba mi się to. Ale nie ze względu na to czy Krzysztof Zimnoch ma szanse czy nie ma w MMA. Nigdy nie ukrywałem, że nie oglądam MMA, nie znam zawodników poza tymi topowymi o których można usłyszeć w mediach. Nie wiem więc, co może spotkać Krzysztofa Zimnocha na macie czy w klatce.
Bardziej mnie zastanawia dlaczego bokserski „projekt Zimnoch” nie wypalił, a najbardziej jaki cel postawił sobie promotor. Bo jeśli było nim wspomniane mistrzostwa świata, to nie miało szans realizacji już po walce z Olivierem McCallem. Choć wygranej przez Krzyśka, ale stawiającej już wtedy wiele poważnych znaków zapytania.
Być może kontraktowanie później Zimnochowi zawodników – emerytów wynikało z budżetu czy specyfiki rynku zawodowego, ale jestem przekonany, że gdyby promotor realnie założył dla Krzysztofa Zimnocha zdobycie pasa mistrza Europy lub Unii Europejskiej, to dziś nie odbijałaby mu się ta historia czkawką.
Jestem też przekonany, że wynik rywalizacji Zimnocha z takimi pięściarzami jak Agit Kabayel (17-0) – obecny mistrz EBU, Otto Wallin (18-0), Tom Schwarz (19-0), Adrian Granat (14-1) czy także Erkan Teper (18-2), a nawet Robert Helenius (25-2) byłby otwarty. To szerokie zaplecze europejskiej czołówki, zawodnicy solidni i z dobrymi rekordami. To była ta naturalna docelowa grupa Krzysztofa Zimnocha, i nawet jakby przegrał to wyszedł by z tych potyczek z twarzą.
W mojej ocenie to więc bardzo źle rozegrana kariera Krzysztofa Zimnocha, co może dziwić, gdyż w stosunku do Krzysztofa Głowackiego zrealizowana przez Tomasza Babilońskiego perfekcyjnie. Wiadomo, że Zimnoch nie ma poziomu umiejętności na wagę ciężką, jaką posiada Głowacki na wagę cruiser. Ale mając taką wiedzę można było to inaczej zaplanować.
Wydaje się więc, że w przypadku Zimnocha raz, że wyraźnie przeliczono się, a dwa ścieżka walk, którą kroczył była bardzo fałszywa, a całą brutalną prawdę pokazał mu nieskomplikowany boksersko siłacz z Ameryki, czyli Joey Abell.
Ta historia jest bardzo smutna. Szkoda mi Krzysztofa w tej sytuacji, nie należałem nigdy do jego hejterów. Ale wyraźnie coś poszło nie tak i myślę, że start w MMA tego nie rozwiąże, a problem i zagubienie zawodnika w przypadku przegranej może jeszcze się pogłębić.
Ireneusz Fryszkowski
Fot. Ringblog.pl
Zimnoch i Babilon doskonale zdają sobie sprawę, ze Krzysztof nie ma absolutnie żadnych szans z topem HW. Nawet z II ligą. MMA to jest ostatni szansa żeby zarobić. Teraz będą opowiadali o wyzwaniach. Sam Zimnoch stwierdzi że marzył od dziecka o MMA…