Weekend od środy

27 maja, stadion Bramall Lane. Późnym wieczorem tego dnia na terenie tego zasłużonego obiektu dojdzie do bardzo ciekawego pojedynku w kategorii do 147 funtów Kell Brook – Errol Spence. 

Kolejny tydzień minął bezpowrotnie, a życie nie zwalnia, tylko mknie bezlitośnie w jednym kierunku. Nawet człowiek dobrze nie poczuł soboty, a tu już znowu trzeba było zabić budzik z rana i wstawać do roboty. Znowu kanapki z mielonymi warzywami i sałatą, bo zbijać blaszany bębenek trzeba przed wakacjami. Znowu spoceni współtowarzysze w autobusie, radośnie będą szczerzyć niedomyte zęby na widok kanara.

Znowu półtorej litra czystej, krystalicznej codziennie, bo „trza pić, żeby żyć”. Gdzie ten mityczny chleb ze smalczykiem i skraweczkami? Gdzie piwko po robocie, zakąszane krwistą kaszaneczką prosto z grilla na balkonie? Nie dla nas te frykasy. Nie dla nas metabolicznie upośledzonych. Cóż, było, minęło. „Wszystkie te chwile znikną w czasie jak łzy w deszczu”, jak to pięknie ujął Roy Batty w ponadczasowym dziele Ridleya Scotta.

Dobrze, że chociaż te kilkadziesiąt chwil napięcia i uniesienia w weekend było, dzięki naszemu niezawodnemu cruiserowi, Krzysiowi Włodarczykowi. Diablo dał jak zwykle bombowe przedstawienie. Była krew, pot, fajerwerki, cierpienie i walka z samym sobą. Czułem się podobnie chyba tylko wtedy, gdy podziwiałem obraz Picasso „Virre et Pichet”. Ten sam niepokój, zapach śmierci unoszący się w powietrzu. Te same upiory. Ale wróćmy na ziemię.

Już w najbliższą sobotę czeka nas kolejna porcja pięściarstwa, które ma w moim sercu miejsce szczególne. Znowu przeniesiemy się na Wyspy kochane, na których i ja miałem okazję pobyć jakiś czas temu rok, a może trochę dłużej. Pamiętam te puby wspaniałe, weekend, który rozpoczyna się już w środę, rozdarte gęby, mecze w telewizji i kufle półtora litrowe, z których soczyście ulewała się bursztynowa piana podczas transportowania piwa pod wskazany adres. „Bursztynek, bursztynek znalazłam go na plaży”.

Kell Brook - Errol Spence kibic

Sheffield lub jak duża część mieszkańców Królestwa mawia „największa wioska Wielkiej Brytanii”, to miasto specyficzne. Otoczone z każdej strony przez łańcuchy wzgórz, jest kolebką footballu z najstarszym na świecie klubem Sheffield F.C., który został założony 24 października 1857. To miejsce zmagań snookerzystów o mistrzostwo świata. Tu urodziło się pięciu noblistów. Tu mieszkał Bruce Dickinson, czy Joe Cocker, którego uwielbiam słuchać. Tu przyszedł na świat również „Człowiek mięsień”. Ladies and gentleman: Kell Brook!

Kell Brook

Sheffield to miasto zbudowane na stali. Słynęło na całym świecie ze świetnej jakości kozików. To tu swój twardy jak wspomniany stop żelaza z węglem charakter wykuwał zbudowany jak mosiężny posąg „Special K”. To tu w majestatycznie rozciągającym się wzdłuż rzeki Don centrum handlowym Meadowhall kupował swoje białe skarpetki i sandały. To właśnie w Winter Garden, pięknej oranżerii położonej w centrum miasta, wśród tysięcy egzotycznych roślin Kell wycierał łzy i pocieszał się tabliczką czekolady po fiasku rozmów w sprawie walki z Amirem Khanem.

27 maja, stadion Bramall Lane. Późnym wieczorem tego dnia na terenie tego zasłużonego obiektu dojdzie do bardzo ciekawego pojedynku w kategorii do 147 funtów Kell Brook – Errol Spence. Brytyjczyk z krwi i kości stanie w szranki ze znienawidzonym na Wyspach Jankesem.

Czy zaczynacie już czuć w powietrzu to napięcie? Wiem, wiem. Nic nie przebije poznańskiej masakry, ale to nie znaczy, że nie możemy się cieszyć z wydarzeń mniejszego kalibru. Radujmy się tą chwilą. To też jest boks. Oj tak, to będzie prawdziwy pokaz boksu.

„Special K” gościł w Stanach dwukrotnie. Za pierwszym razem pokonał w mało znaczącym pojedynku Luisa Galarzę, za drugim natomiast nie pieprzył się już w tańcu w ogóle, tylko pobił ówczesnego mistrz świata na jego własnym terenie i wyrwał z jego spoconych łap pas IBF, zabierając go do domu.

Teraz po to trofeum przyjeżdża uczestnik Olimpiady w Londynie, utalentowany chłopak z Long Island, mający petardę w lewej ręce, co poczuł wyraźnie choćby jego krajan ChrisAlgieri. Ladies an gentleman: Errol Spence Jr!

Czy nadchodzący pojedynek ma aspiracje do bycia kandydatem na walkę roku? Czy obaj panowie będą kombinować, czy dadzą z siebie wszystko? Z przebiegu ich dotychczasowej kariery można wysunąć tylko jeden wniosek. Tak, obaj dżentelmeni nie wyjdą do popołudniowej herbatki. Nikt bowiem o zdrowych zmysłach w tym ringu nie ustawiłby porcelanowej zastawy z KPM Berlin!

Z pewnością filiżanki fruwałyby wtedy w powietrzu, dzbanek z gorącym napojem wylądowałby na głowie sędziego ringowego, fusy na kartach punktowych, a i kamerdynerowi dostałoby się po gębie i zaplamiłby krwią nienagannie wyprasowaną koszulę.

Rodzi się jednak kilka pytań, na które odpowiedź może mieć kluczowe znaczenie, co do wyniku tej walki. Z cała pewnością Kell Brook to twardziel i ma jaja ze stali. W 2014 roku dostał kosę w udo, ale przeżył i walczy dalej. W swoim ostatnim pojedynku trafił jednak na chirurga o niezwykle sadystycznych upodobaniach. Czy i w jaki sposób pęknięcie kości oczodołu i razy przyjęte na inne części ciała odbiły się na formie dumy Sheffield? Myślę, że takie lanie musiało pozostawić jakieś ślady na psychice, podobnie jak seans „Eraserhead” Davida Lyncha w ciemnym pokoju po półlitrowej flaszce.

Z drugiej strony kreowany na następcę Floyda Errol Spence jeszcze z kimś takim jak „Special K” się nie bił. Ma na rozkładzie kilka niezłych nazwisk, ale Brook to inna liga. Kell tańczy na ostro. Jak biały karzeł w układzie podwójnym, który pożera gwiazdę z nim sąsiadującą. Czy różnica ośmiu centymetrów w zasięgu pomoże w konfrontacji z kimś, kto dobrze klinczuje? Z kimś, kto ma naprawdę niezły timing i wie, jak się zachować, kiedy robi się gorąco? To z pewnością będzie ciężka noc dla Errola, ale czuję, że 27-latek wróci z upragnionym pasem do ojczyzny.

Co by nie mówić, najbardziej czekam jednak na samych kibiców angielskich, ich ryki, śpiewy, podchmielone komentarze. To, co się dzieje na brytyjskich arenach, ta atmosfera, energia rozpierająca konstrukcję wielkich obiektów sportowych, euforia i jazgot to miód na moją skołataną duszę.

Szkoda, że i tym razem na szklanym ekranie, ale z drugiej strony „lepszy diament ze skazą niż zwykły kamyk bez niej”. I tym razem usiądę więc wygodnie w fotelu, odłożę na bok troski dnia codziennego i będę delektował się przedstawieniem z puszeczką zimnego niepasteryzowanego. Od święta w końcu każdemu wolno. Cheers!

Lechu

Sheffield Brook Spence

Opublikowane przez: