Wiktoria Sądej (0-1) wraca na bokserski ring. Choć rok temu przegrała zawodowy debiut, nie nakłada na siebie presji. Chce po prostu w Raszynie pokazać dobry boks kobiet.
Ireneusz Fryszkowski: Dokładnie rok temu zadebiutowała pani na ringach zawodowych. Co się boksersko działo przez ten okres?
Wiktoria Sądej: Na pewno nie zrezygnowałam całkiem z boksu. W styczniu wyleciałam na obóz do Tajlandii, żeby przygotować się do następnej walki, ale nie udało się dograć terminu. Później przyszły wakacje podczas których pracowałam. Ale tak naprawdę przez cały ten okres czekałam na jakiś bodziec. Tym bodźcem okazał się trener Aleksander Maciejowski. Znamy się bardzo długo, a nasza współpraca zawsze była na wyciągnięcie ręki, jednak nie doszła nigdy do skutku. Porozumieliśmy się w końcu i to była tak naprawdę najlepsza decyzja w tym roku. Oboje nadajemy na tych samych falach i trenujemy boks, bo to jest naszą wspólną pasja.
Co pani wie o 10 lat starszej rywalce Dani Hodges z rekordem (5-2)?
Może trochę nawiążę do amatorstwa. Ze względu na to, że na mistrzostwach Europy czy świata mierzyłam się ze światowej klasy zawodniczkami, to nigdy nie skupiałam się na tym kim one są. Wiedziałam, że muszę wejść po prostu do ringu i zrobić swoją robotę. Ewentualnie na co zwracałam uwagę, to czy dziewczyna boksuje z normalnej pozycji czy z odwrotnej. Walka w Raszynie nie jest o mistrzostwo świata czy Europy, że ja muszę przeprowadzić dogłębną analizę rywalki. Wspólnie z trenerem zadecydowaliśmy, że bierzemy tę rywalkę.
Trener Maciejowski ją przeanalizował i stwierdził, że jest to rywalka na dobre powtórne wejście w boks zawodowy?
Tak, zdecydowanie. Stwierdził, że da mi jak najbardziej rundy i że poprzez walkę z nią możemy pokazać to na czym nam zależy, czyli dobry kobiecy boks. Moim założeniem jest po prostu wejść do ringu i się bawić boksem. Bo ja lubię to robić, nie mam na sobie żadnej presji, nie biegnę nie wiadomo za czym czy za pieniędzmi. Uważam, że profity jakieś przyjdą, ale z czasem.
Nie chciała pani kontynuować jednak kariery w boksie olimpijskim patrząc na swoje poprzednie sukcesy?
Nie chciałam. Boks olimpijski jest super, jechać na Igrzyska – rewelacja. Tylko kadra kadrą, szkoleniowcy szkoleniowcami, ale tam nie było tego czegoś, dziewczyny nie potrafiły się zgrać. Ja również zrezygnowałam z tego powodu, że miałam jechać na Mistrzostwa Europy, a w efekcie dowiedziałam się, że nie jadę. Że jedzie ktoś inny, kto nie był ani razu na zgrupowaniu i to nie w mojej wadze, po to tylko, żeby pieniądze były. Podziękowałam więc, bo tyle czasu człowiek był poza domem, i tak naprawdę nic z tego nie miał i jeszcze go oszukali. Stwierdziłam, że nie chcę mieć z amatorstwem nic wspólnego. Chociaż w przyszłości nie wykluczam, że będziemy z trenerem starać się o kwalifikację olimpijską. Zobaczymy, jestem młoda, mamy dużo czasu, wszystko na spokojnie.
Są przykłady pięściarek z boksu olimpijskiego, które mimo sukcesów nie mogły lub nie mogą odnaleźć się w boksie zawodowym jak Nicola Adams czy Tasha Jonas. Dość długo łapała rytm Estelle Mossely. Za mało agresji i mało widowiskowy styl?
Na pewno. Każdy boksuje w innym stylu. Każdy ma jednak inny charakter, jedna będzie się nadawała do zawodowstwa, a inna nie. Można mieć piękny punktujący styl, ale słabą głowę i zawodniczka, która będzie nacierać w końcu złamie taką pięściarkę. To jest indywidualne podejście. Ja w swoim boksie musiałam dodać wiele elementów, przede wszystkim konkretną siłę.
Tylko siłę czy jeszcze inne elementy?
Ja boksowałam bardzo dużo nogami, dzięki którym starałam się przewidywać ciosy i szybkością. Jestem po ciężkich sparingach z Eweliną Pękalską, za co jej ogromnie dziękuję. Ona kopie jak koń i ja chyba już też. Dodaliśmy fragment siły, żeby to nie było drapanie, tylko uderzenie. Czyli do tego praca nóg, dobry timing, i efekty zobaczycie w sobotę.
Nie będzie jednak brakować tej częstotliwości walk? Z tego względu do boksu olimpijskiego wróciła Karolina Koszewska-Łukasik.
Co do Karoliny wydaje mi się, że ona ma swój cel – Igrzyska Olimpijskie. Więc dlaczego nie? Skoro widzi szanse i jak widać robi postępy, to trzymam za nią kciuki. Czy mi będzie brakowało wielu walk? Czas pokaże. Na pewno tęsknota jest, bo jak się jedzie na mistrzostwa Polski, to toczy się 3-4 walki, później mistrzostwa Europy, różne turnieje. A tutaj cały ten okres skupia się na jednej walce, w której często niektóre pięściarki tak mają dobierane przeciwniczki – jakieś rywalki spod Żabki – żeby wejść i skończyć je w pierwszej rundzie. Jak tak nie chcę.
Może tak być. Laura Grzyb mówi, że długo jeszcze nie spotka na zawodowych ringach tak dobrych rywalek z jakimi toczyła wojny na amatorstwie. Niektórzy twierdzą, że poziom często jest niższy na zawodowych ringach kobiecych.
Nie zgadzam się z tym poziomem. Jest bardzo dużo mocnych zawodniczek na zawodowstwie. Np. Mikeala Mayer, która prawie wszystkie swoje walki kończy przed czasem, gdzie u kobiet to jest wielkie wow! W mojej wadze do 50 kg dziewczyny też wygrywają przez nokaut. I to nie taki, że ktoś dostanie leciutko i się przewróci. Są ringowe wojny i kobiety też mocno biją. Dlatego trzeba brać walki i się rozwijać. Mówią do mnie, że jestem szurnięta, bo biorę sobie Dani – dużo bardziej doświadczoną zawodniczkę. Dobrze… Ale ja nie wyobrażam sobie, żeby ciężko trenować i poświęcać tyle czasu, a później mieć z tyłu głowy, że wyjdę, uderzę lewy – prawy i po walce.
Dużo zależy tu od promotora jakie kontraktuje rywalki. I często niestety tak bywa w zawodowym boksie kobiet, że na początku te rywalki są delikatnie mówiąc tragiczne. Nie obawia się pani, że takie właśnie będą kolejne rywalki?
Mam dobry kontakt z promotorem Tomaszem Babilońskim. Ja szukam rywalek, promotor również. Ale nie takich, choć pewnie i takie się przytrafią. Można je szybko znokautować i będzie wtedy super, ale wolałabym, żeby to była dziewczyna, która coś potrafi, postawi opór, a ja będę musiała się zmęczyć, żeby wygrać tę walkę.
Ma pani bardzo dobrą ekspozycję w mediach społecznościowych co jest ważne w dzisiejszym świecie, jeśli chodzi o marketing sportu. Potrafi się pani zareklamować i zwrócić na siebie uwagę. Tylko, że z drugiej strony kibice boksu są w Polsce bardzo wymagający. To co prezentuje się poza ringiem musi iść w parze z poziomem w ringu.
Nie chciałabym do końca odpowiadać na to pytanie, ponieważ chcę, żeby właśnie ring zweryfikował to w sobotę. Ja potrafię przyjąć krytykę, tak samo jak przyjąć mocny cios i oddać. Nie robię też z siebie medialnej gwiazdy. Wiele osób mówi do mnie: „Co ty robisz? Taka lalka, nie nadajesz się do boksu, idź lepiej na fotomodeling”. Ok, to wy tak uważacie. Ja robię to, bo lubię. Dopóki będzie wychodzić, to będę boksować.
Krytyczni są nie tylko kibice, ale i eksperci oraz autorytety w świecie boksu. Andrzej Kostyra po klinczach w walkach Brodnicka – Matthyse i McCaskill – Farias stwierdził w magazynie „W Ringu” ETOTO, że „może ten boks kobiecy nie ma wielkiego sensu”.
Może nie jestem znawcą i specjalistą, ale równie dobrze ja też mogę powiedzieć, że boks niektórych panów nie ma najmniejszego sensu. Są kobiety boksujące fenomenalnie, które oglądam i podziwiam. Z mężczyznami jest tak samo. Oglądam i jestem pełna podziwu, ale też często łapię się za głowę. Mamy tak samo dwie ręce i dwie nogi, więc mamy takie same prawa. Wiadomo, że czasem ktoś się nie nadaje, ktoś jedzie, żeby tylko zarobić pieniądze, ale nie można wrzucać wszystkich do jednego worka. Każdy idzie swoją ścieżką i nie powinien być oceniany przez pryzmat kim jest. Nawet jeśli w Polsce jest narzucony taki stereotyp o boksie kobiet, to jednak liczę, że małymi krokami dojdę do tego momentu, gdy ktoś powie w przyszłości: „Ty, ta Sądej – ona jednak coś potrafi”.
W niższych wagach rządzą waleczne i groźne Meksykanki i Argentynki. Wybrałaby się pani tam na walkę?
Tak. Jestem trochę wariat. Śmieją się z tego trener i ci co mnie znają. Tak samo było jak wzięłam walkę z Dorotą Norek. Wszyscy łapali się za głowę, że ona jest większa i silniejsza. Powiedziałam – dobra, nie pójdzie po mojej myśli, spróbuję. Także, nie boję się wyzwań w ogóle.
Ale zanim Ameryka Łacińska czy USA to na razie jest podwarszawski Raszyn, gdzie musi pani zwyciężyć, bo druga porażka nie będzie już dobrze wyglądać.
Proszę nie wywierać na mnie presji… Ja wiem, że muszę wygrać, bo jak przegram to już tak kolorowo nie będzie. Ale zrobiłam kawał dobrej roboty i wszystko co mogłam, więc nie widzę innej opcji jak moja ręka w górze. Po prostu wejdę do ringu i będę się bawić tak jak lubię to robić.
Co może pani obiecać kibicom, również tym sceptycznym co do boksu kobiet?
Nie chcę obiecywać. Wolę jak ktoś się mile zaskoczy niż niemiło rozczaruje.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Ireneusz Fryszkowski
fot. Kasia Zaremba Fotografia