I po walce Wilder – Ortiz. Wygrał „Bronze Bomber” potwierdzając swoją klasę, przegrał po dobrej walce kubański „King Kong”.
Nie ukrywałem przed walką Wilder – Ortiz, że stawiałem na kubańskiego pięściarza. Raz, że nie należałem do zwolenników stylu Deontay’a Wildera, a dwa miałem sentyment do kubańskiej szkoły boksu, który pozostał mi jeszcze z czasów słynnego mistrza olimpijskiego Felixa Savona.
Wilder podobnie jak w walce z Arturem Szpilką nie zachwycił na przestrzeni początkowych rund i w mojej ocenie wyraźnie przegrał je wszystkie do czasu pierwszego nokdaunu w 5. rundzie. Dałbym mu jeszcze rundę szóstą i dziewiątą.
Podobnie jednak jak z Polakiem, nie ma to jednak dziś znaczenia, ponieważ amerykański pięściarz zrobił to co zapowiedział, czyli znokautował siejącego dotychczas postrach w wadze ciężkiej Ortiza w rundzie 10.
Można krytykować jego styl, brak boksu w boksie, pracę nóg i wiele innych elementów, jednak trzeba przyznać, że w tych nieskoordynowanych atakach jest metoda na tyle wysoce skuteczna, że odprawił boksera, który w 7. rundzie miał już go na widelcu i zabrakło dosłownie kilkunastu sekund, żeby Ortiz skończył Wildera przed czasem.
Ciekawe, że tuż przed walką gdy analizowano boks Wildera to wielu ekspertom wydawało się, iż mistrz WBC popełnia tyle błędów i ma takie braki, że zwycięstwo nad nim lepiej wyszkolonego technicznie Luisa Ortiza będzie czymś naturalnym.
Warto zwrócić uwagę, że to właśnie czytelnicy portalu bokserskiego boxing.pl – uznawanego za forum najbardziej tzw. hardcore’owych fanów boksu prognozowali w redakcyjnej sondzie zwycięstwo Kubańczyka.
Rzeczywistość w ringu było jednak zgoła inna. Deontay Wilder przetrwał duży kryzys. Okazało się, że potrafi przyjąć cios, a w ataku nie uruchamiać swoich obśmiewanych wiatraków, tylko silną prawą ręką i podbródkowym zakończyć walkę z Luisem Ortizem – bokserem, który był prawdziwym wyzwaniem po dotychczasowych jego rywalach w obronie pasa WBC.
Deontay Wilder zdał ciężki egzamin i potwierdził, że jest wielkim mistrzem. W walce z Anthonym Joshuą nie stoi na straconej pozycji, a nawet więcej – brytyjskiemu mistrzowi WBA, IBF i IBO po tej walce dał na pewno wiele do myślenia przed ich ewentualną unifikacją pasów mistrza wagi ciężkiej.
Ireneusz Fryszkowski
fot. boxingscene.com