Marek Matyja: nie liczę na słabość Sęka, ale na moją dobrą postawę

– Krzysiek Głowacki dał mi parę cennych wskazówek jak boksować i ustawiać się z mańkutami – mówi Marek Matyja (13-1, 5 KO) przed walką z Dariuszem Sękiem.

19 sierpnia walka z Dariuszem Sękiem (26-3-2, 8 KO). Ma pan sportowy nóż na gardle. Tak się pan czuje?

Nie, nie czuję się tak. Dlaczego miałbym mieć sportowy nóż na gardle? Walka jak każda inna. Przynajmniej ja tak do niej podchodzę. Aczkolwiek szanuję Darka jako zawodnika i za to, że wziął tę walkę. Mamy określony plan taktyczny z trenerem i będziemy go realizować.

Piszą jednak w mediach, że to walka „o być albo nie być”. To odpowiednie stawianie sprawy? Jest pan przecież młody i może boksować jeszcze 10 lat.

Na pewno. Ja nie jestem zawodnikiem, który składa broń. Przede wszystkim wchodzę do ringu żeby wygrywać. W takim celu wchodzę też do najbliższej walki. Nie wiem czy to walka o być albo nie być. Boks to moje życie. Pasja nie poddaje się nigdy. A stawianie tak sprawy nie ma sensu w naszym rozumowaniu, może promotorskim czy dla kibiców. Ja podchodzę do tego jak do kolejnej walki, a zawsze kolejną traktuję jako tę najważniejszą.

Tytuł i pas zawodowego mistrza polska wagi półciężkiej – stawka pojedynku – jest dla pana wartościowy?

Cieszę się, że został dołączony do stawki tej walki. Nie jest to może jakiś znaczący pas, ale zawsze jest to jakiś miły dodatek.

Będzie ciążyć presja? Walka wieczoru, specjalnie dobrani sparingpartnerzy. Stawka naprawdę wysoka, bo może pan zostać najlepszym w tej wadze. Andrzej Fonfara przeszedł do wagi cruiser.

Ja nie myślę takimi kategoriami. Skupiam się na swojej robocie, wiem co mam robić. Cieszę się, że sparingpartnerzy przyjechali specjalnie dla mnie. To ma ułatwić zadanie do wykonania. Może tylko cieszyć, że promotor zapewnił taki komfort i mogę sparować z odpowiednimi zawodnikami. Daje mi to raczej kolejną pewność siebie, że mogę rywalizować z najlepszymi zawodnikami.

To prawda, że w przypadku przegranej ma pan stracić stypendium, które płaci promotor?

Kwestia jest taka, że miałem podpisany kontrakt i płacone przez określony czas. Po prostu teraz skończył się ten okres. Porozmawiałem z promotorami, którzy powiedzieli mi, że nie mają już mi z czego płacić. Ustaliłem więc, że płacą do tej walki, a jeśli wygram, to oznacza, że warto dalej we mnie inwestować i będziemy kontynuować ten zapis kontraktu. Promotorzy zgodzili się i tak będzie.

To stypendium to jest dobra rzecz? Pojawiają się głosy, że to rozpieszczanie zawodników.

To zadam panu pytanie – jeśli pan nie będzie dostał pensji za wykonaną pracę, to będzie to dla pana wygodne?

Oczywiście, że nie. Podawany jest jednak tutaj przykład Roberta Talarka, który pracuje zawodowo, a oprócz tego toczy solidne walki.

Tak, tylko on toczy walki za troszeczkę inne pieniądze niż my. Czasem wygrywa, czasem przegrywa, ale często boksuje. Nasi promotorzy rzadko organizują walki – dwa, trzy razy do roku, a on boksuje nawet osiem – co miesiąc, co dwa miesiące. Można więc powiedzieć, że pieniądze z walk stale mu wpływają. Gdybym podjął pracę to nie mógłbym przyjeżdżać tutaj do Warszawy na treningi, czyli nie mógłbym się dalej rozwijać.

Da się wyżyć z tego stypendium i z gaży za walki na tym etapie, na którym pan jest obecnie?

Na tym etapie kariery to jest tyle pieniędzy, że wystarczy od 1 do 31. Ale cały czas liczę i poświęcam się, żeby dostać wielką walkę, która da awans sportowy, możliwość pokazania się szerszej publiczności i co za tym idzie zarobienia jakichś pieniędzy. Bo tak naprawdę z tych pieniędzy żyje się z dnia na dzień. I to nie jest tak, że odkładam. Tak w boksie zawodowym nie ma.

Jest pan zadowolony z Andrzeja Wasilewskiego jako promotora?

Dlaczego mam być niezadowolony? Wiadomo, chciałbym częściej boksować. Ale wydaje mi się, że jak na nasze możliwości w miarę często i systematycznie organizuje te walki. Nie wszystkie rzeczy zależą od promotorów. Koniunktura w Polsce jest taka, że to telewizja daje jednej grupie tyle gal, a drugiej tyle i w taki sposób mniej więcej jest to dzielone. I dopóki tych gal nie będzie więcej, albo bokser nie podskoczy marketingowo i nie będzie bardziej rozpoznawalny, to będzie mu wystarczyło pieniędzy tylko na przeżycie. A jeśli zrobi coś ponad to, wybije się – to będzie mógł spokojnie utrzymywać się z boksu i jeszcze odkładać.

Zapytałem o to, bo pana koledzy z grupy Artur Szpilka czy Maciej Sulęcki podejmowali z promotorem dyskusję na Twitterze w sprawie prowadzenia ich karier. Mieli powody?

Każdy zawodnik ma prawo oceniać swoją sytuację według własnej prywatnej opinii, jak on się czuje i jak jest traktowany. Bo każdy z nas jest traktowany trochę inaczej. Jeden chciałby boksować z lepszym zawodnikiem, drugi częściej, a trzeci za większe pieniądze, a czwarty chciałby jeszcze coś innego. Każdy ma inną wizję swojej kariery i inaczej dogaduje się z promotorem.

Macie więc plan z promotorem, że po tej walce zaczną się walki za granicą i zdobywanie tam cennego doświadczenia?

To jest bardzo cenne i to są bodźce, które motywują. Na razie takich planów nie ma jednak. Koncentrujemy się na najbliższym pojedynku i nie wybiegamy w przyszłość, bo nie wiemy jak będzie się kształtowała. Najważniejsze jest zrobić robotę 19 sierpnia, a dzień później możemy usiąść z promotorem i zastanowić się do robimy dalej.

Jak zmienił się pana boks od przegranej z Norbertem Dąbrowskim? Mam wrażenie, że w ostatniej walce z Emmanuelem Feuzeu był pan już pewny siebie. Zaprezentował zdecydowany boks z zębem.

Przede wszystkim przed walką z Norbertem Dąbrowskim miałem długą przerwę i operację wzroku. Nie da się ukryć, że była to znaczna wada. Po tej rocznej przerwie wchodząc do ringu brakowało właśnie tej pewności siebie, stanowczości w postępowaniu. Wybiło mnie to z rytmu. Wiadomo, że trochę przeżyłem tę porażkę, ale to, że wróciłem do rytmu startowego spowodowało powrót tej pewności.

Awaryjnie sparował pan z Krzysztofem Głowackim? Czy to, że razem z Dariuszem Sękiem są leworęczni jakoś pomoże?

Z Krzyśkiem przerabialiśmy akcje, które mają mi pomóc w tej walce. Przede wszystkim sparingpartnerów dobiera się pod przeciwnika. Miałem wcześniej leworęcznych i każdy następny był leworęczny, bo mój przeciwnik taki jest. Krzysiek dał mi parę cennych wskazówek jak boksować i ustawiać się z mańkutami i jak przerabiać konkretne akcje pod nich.

A jak sprawdzili się ci sparingpartnerzy z zagranicy? Trener Łapin był z nich wyraźnie zadowolony.

Ja też jestem z nich zadowolony, ponieważ dali mi kilka ciężkich rund. Przerobiliśmy z nimi te elementy, które chcieliśmy i mogłem sprawdzić jak wypadam na ich tle. Naprawdę jesteśmy z nich zadowoleni.

Bilety na galę w Międzyzdrojach już wyprzedane. Będzie autokar z pana kibicami z Oleśnicy lub Wrocławia?

Tak. Przyjedzie autokar ze znajomymi. Powinno być ode mnie około 80 osób.

A Wojciech Bartnik, którego jest pan wychowankiem?

Jeszcze nie wiem, bo Wojtek ma chyba niesprecyzowane plany na ten termin. Jego grafik jest dosyć napięty i jeszcze sam nie wiedział czy uda mu się dotrzeć. W razie czego bilet dla niego jest. Czasami rozmawiamy czy to telefonicznie czy normalnie. Zawsze mnie wspiera i trzyma za mnie kciuki.

Zadam pytanie, które ostatnio często pada w boksie zawodowym. Ile osobiście sprzedał pan biletów na swoją walkę?

Ile? 80. Wydaje mi się, że to dobry wynik, bo kibice z mojego rodzinnego miasta mają do przejechania całą Polskę.

Część osób mówi, że Dariusz Sęk już wypalił się i nie ma radości z boksu. Liczy pan na to?

Ja przede wszystkim liczę na siebie, a co Darek zaprezentuje w ringu to zależy od niego i od tego jak się przygotuje. Wydaje mi się, że to kwestia tego czy miał wcześniej odpowiednie obozy przygotowawcze przed poprzednimi walkami. Teraz o tej walce wiedział dużo wcześniej, jest doświadczonym zawodnikiem i wie jak się przygotować. Ale ja nie liczę na jego słabość, a na swoją dobrą postawę.

Ma teraz nowych trenerów w Radomiu. Zmiany czasem wpływają na lepsze, pozwalają odżyć zawodnikowi, dają drugi oddech tak jak to było w przypadku Norberta Dąbrowskiego. Tu też tak może być.

Może być. Nie jest to wykluczone. Tak jak powiedziałem – ja nie liczę na jego słabość, tylko na swoją dobrą postawę i na to co ja mam zrealizować w ringu. Jeśli to zrobimy – to będę zwycięzcą.

Ale nie ma złej krwi między wami.

Nie. Znam Darka od dawna, jak jeszcze trenowałem u Andrzeja Gmitruka i jak byłem bardzo młodym zawodnikiem to kilka razy gdzieś tam sparowaliśmy. Nawet mieszkaliśmy przez chwilę razem w jednym mieszkaniu, które wynajmował nam pan Gmitruk. Później dwa razy sparowaliśmy tutaj w KnockOut Gymie. Z tego na ile ja poznałem Darka – choć tak dobrze go nie znam – to fajny, miły gość, który pasjonuje się boksem i żyje z tego. Razem wiemy, ile energii kosztuje nas jako pięściarzy każdy trening, więc dlaczego miałbym go nie szanować. To tak jakbym nie szanował siebie.

Ostatnio słowo dla kibiców. Dlaczego powinni koniecznie obejrzeć walkę Dariusz Sęk – Marek Matyja?

Ponieważ jesteśmy bardzo bojowo nastawionymi zawodnikami i bardzo chcemy wygrać. Ja czuję się bardzo dobrze i wdaje mi się, że to będzie bardzo dobra postawa z mojej strony, dobre widowisko i zwycięstwo Matyi.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Ireneusz Fryszkowski

fot. facebook.com/Marek-Matyja-443545599127520/

Opublikowane przez: