Zamknąłem niektórym osobom usta

O wygranej z Markiem Matyją (11-1, 4 KO), Andrzeju Gmitruku i wadze półciężkiej rozmawiam z Norbertem „Norasem” Dąbrowskim (19-5-1, 7 KO).

Jak Pana bark? Po Wieliczce zgłosił Pan kontuzję?

Mam troszeczkę obity. Szwankował mi rotator barku już w trakcie przygotowań do walki, trochę go więc odczuwałem. Byłem już u fizjoterapeuty i muszę go teraz odciążyć. Myślę, że to kwestia trzech tygodni i powinien już wrócić do pełnej sprawności.

Wystąpi Pan jeszcze w tym roku? Padła taka deklaracja w wypowiedziach po występie.

Ciężko powiedzieć czy wystąpię. Wszystko zależy jak się będę czuł po wyleczeniu barku i w jaki sposób będę mógł trenować i przygotowywać się do następnego pojedynku.

„Dąbrowski największym wygranym gali” napisał na gorąco po Wieliczce jeden z bardziej popularnych blogerów bokserskich.

Czy największym? Każdy jest zwycięzcą, ten który wygrał swoje pojedynki. Ci co przegrali też wiadomo, że się przygotowywali mocno do tych walk. Może chodziło temu blogerowi o to, że wszyscy już mnie skreślali – że Norbert Dąbrowski cofa się, już nic nie zrobi, z walki na walkę walczy coraz gorzej. A tak naprawdę zamknąłem niektórym osobom usta i pokazałem, że jednak zmiana trenera, zmiana cyklu przygotowawczego poskutkowała i w dobrym stylu wygrałem z Markiem Matyją. Podejrzewam, że dużo osób nie dawało mi najmniejszych szans.

Marek Matyja chyba sam był zaskoczony, bo po walce – jak sam przyznał – myślał, że wygrał tę walkę.

To jest dziwna wypowiedź, ponieważ ja całą walkę czułem swoją przewagę. Oddałem dwie rundy – piątą i szóstą. Byłem pewny tego, że wygrałem i w tej walce nie mogło być innego werdyktu, a Matyja nie zrobił nic, żeby zbliżyć się do tej wygranej. Także może na gorąco w emocjach tak powiedział.

Wygrana nad Matyją to zapewne także sukces osobisty Pana trenera Krzysztofa Drzazgowskiego. W końcu jego zawodnik pokonał zawodnika trenera mistrzów świata Fiodora Łapina.

Na pewno jest to duży sukces, że Krzysztof Drzazgowski mniej znany trener przygotowując mnie tak korespondencyjnie pokonał Fiodora Łapina. Jednak to co trener przerobi z zawodnikiem, to nie wszystko. To zawodnik wychodzi do ringu i on walczy. Trener może dać mu jakieś wskazówki i podpowiedzi, ale nie wygra za niego walki. Ale wiadomo, że wskazówki trenera, ustawienie odpowiedniej taktyki, przygotowania do walki w kwestii mentalnej mają duże znaczenie. Także można tutaj powiedzieć, że tak. Jest 1:0 w tej konfrontacji.

Trener Drzazgowski oprócz motywowania i energii jaką mogliśmy zaobserwować w narożniku co jeszcze wniósł do Pana boksu?

Ogólnie same nastawienie do treningów. Tak jak było widać, on w narożniku przekazuje bardzo dużo energii, takiej pozytywnej. Przychodząc na salę, udziela mu się to samo. Jest w stanie zmotywować mnie do działania. Dodatkowo treningi jakie prowadzi Krzysiek są trochę niekonwencjonalne. To nie są takie typowo bokserskie treningi, czyli układanie akcji bokserskiej, tylko dużo różnych opcji. Do tego technika, ćwiczenie uników, rotacji, zmiany pozycji, uderzanie nie tylko prostymi ciosami, ale też dużo ciosów sierpowych. Uczy takiego stylu, którego do tej pory nie przerabialiśmy.

Nie żałuje Pan jednak rozstania z Andrzejem Gmitrukiem? To uznana firma.

Ja też sądzę, że Andrzej Gmitruk jest bardzo dobrym trenerem, ale jeśli nie jest się jednym z kilku zawodników. Jeżeli nas tam było kilku na sali, to wiadomo, że nie miał czasu poświęcić tyle samo uwagi każdemu zawodnikowi. Ja zawsze czułem się gdzieś tam odrzucony z boku i była przykładana do mnie mniejsza uwaga. Na sali głównie trenował mnie Paweł Kłak i gdyby nie on, to musiałbym trenować sam.

Pojawiają się takie głosy, że to wiedza trenera Gmitruka zadecydowała, iż przegrał Pan z Pawłem Stępniem (5-0, 4 KO) na Polsat Boxing Night w Gdańsku?

Na pewno tak. Oczywiście, że Andrzej Gmitruk znał mnie, widział na każdym sparingu, treningu, więc wiedział jaką zastosować taktykę na mnie. Myślę, że nie ma co wracać i gdybać dlaczego przegrałem tę walkę. Ale jeśli byśmy zaryzykowali i wybrali inną taktykę na Pawła Stępnia, to byłbym w stanie z nim wygrać.

Nie byłoby tych walk w ostatnim okresie gdyby nie menadżer Tomasz Turkowski. Jak ważną rolę odgrywa teraz w Pana karierze?

Tomek Turkowski tak naprawdę na nowo rozpędził moją karierę. Ponieważ odkąd tylko związałem się z nim kontraktem menadżerskim, to 2-3 tygodnie i od razu miałem walkę z Jordanem Kulińskim (3-0-1, 1 KO). Przystąpiłem do niej z marszu i daliśmy fajne widowisko. Po tym duże wydarzenie – Polsat Boxing Night gdzie walką wieczoru była obrona tytułu mistrza świata Krzysztofa Głowackiego z Oleksandrem Usykiem. Taką galę ogląda bardzo dużo ludzi i jest szeroki odbiór przez kibiców. Po tej gali – mimo porażki z Pawłem Stępniem – następna propozycja walki z Markiem Matyją. Będąc np. związany z Andrzejem Gmitrukiem, przez 2,5 roku nie raz go prosiłem o to żeby szepnął słówko, żeby załatwił rewanż z Markiem Matyją i to się nie udawało. A tu wystarczyło dosłownie pół roku naszej współpracy, żeby doszło do takiej walki.

To on podarował Panu ten kowbojski kapelusz?

Nie. Nie podarował mi kowbojskiego kapelusza. Nie podrzucił mi też takiego pomysłu. Tomek Turkowski poznał mnie z osobami jeżdżącymi konno i są to bardzo ciekawi ludzie. Gdzieś mnie tam zaraził jakąś fascynacją do tego sportu. Gdy byliśmy na obozie w Karpaczu – jak jeszcze przygotowywaliśmy się do walki z Pawłem – w miasteczku Western City odbywały się zawody Pro Rodeo w jeździe konnej i tam kupiłem sobie taki kapelusz. Chodziłem w nim normalnie po ulicy i w wakacje po mieście. A poza tym dlaczego nie mógłbym wychodzić w nim do ringu? Dużo osób wychodzi przy muzyce hip-hop. Ja chciałem wprowadzić coś innego. Może nie śmiesznego, ale oryginalnego. Miałem ostatnio okazję uczyć się jeździć konno. Bardzo mi się to spodobało i po boksie może to być moją drugą pasją.

Stwierdził Pan, że definitywnie zostaje w półciężkiej.

Definitywnie. Zastanawiałem się ostatnio, że waga mi zeszła dobrze do tej walki i czy nie próbować zejść niżej. Ale jednak tak wszystko sobie sumując, to lepiej się czuję w tej kategorii półciężkiej. Zrzucenie 2-3 kg mniej mogłoby spowodować, że miałbym mniej siły i przyjemności z boksowania.

Norbert Dąbrowski na ważeniuTo z kim teraz walki? Michał Gerlecki (13-1, 7 KO) czy Robert Parzęczewski (14-1, 8 KO)? Walki polsko-polskie ostatnio zaczynają się podobać i promotorom, ale przede wszystkim kibicom.

Robert Parzęczewski… Myślę, że jeszcze jest długa droga dla niego, jeśli chciałby ze mną rywalizować. Nie zrobił jeszcze nic, żeby walczyć ze mną, a jeszcze mniej również żeby wygrać. Nie chcę się tutaj wywyższać, że jestem nie wiadomo kim. Ale patrząc na jego poziom, to ja mierzę o wiele wyżej niż Robert Parzęczewski. Michał Gerlecki? Na razie widzę, że chyba pauzuje, cisza. Nie wiem co tam się u niego dzieje, bo dawno nie boksował, ale myślę, że to byłby dobry przeciwnik na taką walkę.

Może trzecia walka z Matyją? Sam Pan rzucił takie stwierdzenie w jednym z nagrań po Wieliczce. Promotor Tomasz Babiloński napisał na Twitterze, że jest za i może odbyć się 10 grudnia.

Właśnie. Chciałbym odnieść się do tych słów. Na gorąco po walce powiedziałem, że tak – może trzecia walka. Ale jak ochłonąłem i to przemyślałem, to tak naprawdę sportowo nic mi ten rewanż nie daje, żebym się rozwinął. Boksowaliśmy pierwszy raz w Arłamowie, 2,5 roku temu. Uważam, że tamtą walkę wygrałem. Mówiłem to od samego początku, że byłem lepszy w tej konfrontacji. Wygrana była jednak ogłoszona na korzyść Marka Matyi. Tutaj Marek zapowiadał, że przez 2,5 roku zrobił duży postęp, rozwinął się. Ja powiedziałem, że sprawdzimy kto ciężej przepracował ten czas i bardziej się rozwinął. Udowodniłem, że jestem lepszym zawodnikiem i taka trzecia walka – moim zdaniem – sportowo nie ma żadnego sensu. Chcę iść dalej, wyżej, do przodu i walczyć z jeszcze lepszymi przeciwnikami.

Może Piotr Podłucki (2-0, 0 KO), z którym Pan sparował do pojedynku z Matyją. Twierdzi, że może podjąć każdego półciężkiego w Polsce.

Piotrek to jest bardzo ciekawa osoba, ponieważ on już w drugiej walce zadeklarował chęć stoczenie ze mną pojedynku. Więc jest to zawodnik odważny. On się nie boi, jemu nie zależy na zerze w bilansie. On po prostu szuka wyzwań. Poza tym jest silnym fizycznie zawodnikiem. Wiadomo, że nie przebiera się w ofertach, ale jeżeli byłaby fajna oferta walki na fajnym dystansie na jakiejś fajnej imprezie, to dlaczego nie.

Wróćmy jeszcze do super średniej. Maciej Miszkiń (19-3, 5 KO) zakończył karierę, Andrzej Sołdra (12-5-1, 5 KO) zastopował ją przegraną w Wieliczce, a Tomasz Gargula (18-3-1, 5 KO) wybrał MMA. Został właściwie Przemysław Opalach (23-2, 19 KO). To byłaby ciekawa walka o króla super średniej w Polsce?

Nie. Co to za rywalizacja z jednym zawodnikiem w kategorii wagowej. W kategorii półciężkiej jest więcej tych zawodników, a bycie mistrzem czy numerem 1 w kategorii, gdzie jest dwóch zawodników, to nie jest żadne osiągnięcie. Ta kategoria faktycznie wyczyściła się i nie ma w niej z kim rywalizować.

Wspomniany Maciej Miszkiń w studiu Polsat Sport tuż przed walką mówił, że przejście do półciężkiej to błąd. Krytycznie wypowiadał się o Pana obecnych umiejętnościach.

Doszło to do mnie, że jestem równią pochyłą, że ręka szybko nie wraca i że coraz gorzej technicznie walczę. Więc udowodniłem mu i zamknąłem usta, że nie jestem zawodnikiem, który się cofa. Tylko z walki na walkę coraz bardziej się rozwijam. Jeśli nie miałem walk to nie miałem możliwości rozwoju i pokazywania swoich umiejętności. Teraz z walki na walkę pokazuję, że jestem lepszym zawodnikiem. Ja go wyzywałem do pojedynku. Jeżeli wtedy uważał, że jestem słabym zawodnikiem, to dlaczego nie wziął tego pojedynku, skoro jak twierdził miał pewną wygraną? Dlaczego wtedy nie zdecydował się na pojedynek i skończył karierę?

Jakie więc plany na 2017 r.? Walki za granicą?

Jeżeli będzie ciekawa oferta to na pewno. Ja nie boję się wyzwań. Chcę, żeby 2017 to był mój rok i chcę osiągnąć w nim sukcesy.

Czuje się Pan na tyle pewny i silny, że rewanż za przegraną z Dominiciem Boeselem (23-0, 8 KO) o WBO-InterContinental wchodziłby w grę?

Oczywiście. Wtedy jak boksowaliśmy to ja byłem zawodnikiem kategorii super średniej. Więc czułem przewagę fizyczną. Może nie to, że jego ciosy były jakieś mocne czy odczuwałem, że mocno bije. Tylko po prostu jego ręka była ciężka. W zbijaniu ciosu czy przy klinczach czuć było jego wagę. Walka wtedy była bardzo równa, a wiadomo jak w Niemczech sędziują. Więc karty punktowe nie odzwierciedlały przebiegu walki. Bardzo chętnie i bez zastanowienia wziąłbym taki rewanż.

A Iwan Muraszkin (3-2-1, 1 KO) śni się po nocach?

Walka z Iwanem Muraszkinem to była pomyłka. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby wziąć tę walkę. To było wzięcie walki na 2 tygodnie przed. Bez formy, gdzie przez miesiąc prawie nie trenowałem. W żadnej walce którą przegrałem nie byłem jakoś poobijany, tak że ktoś mnie mocno zdominował. Także to też była równa walka. I też dziwię się, bo werdykty są czasami tak mocno naciągane na naszych galach na korzyść gospodarzy. Wtedy ja byłem gospodarzem, a dali mi przegraną. Może komuś zależało na tym, żebym przegrał? Ale ja o tym zapomniałem i postanowiłem nie popełniać drugi raz tego błędu i nieprzygotowanym nie wchodzić do ringu.

Kto wygra wielkie starcie w wadze półciężkiej? Kowaliow czy Ward?

Do mnie przemawia Kowaliow. Jest bardziej świeższym zawodnikiem, silnym fizycznie. Na przestrzeni 12 rund ta siła fizyczna może mieć duże znaczenie i przeważy wynik.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Ireneusz Fryszkowski

fot. ringblog.pl

Opublikowane przez:

Jeden komentarz

  1. Jakub
    27 października 2016

    Zobaczyłbym III walkę gdy Matyja będzie w rytmie startowym. Z Sękiem pewnie Noras nie będzie chciał się zmierzyć, więc tak wiele alternatyw nie ma. Zostaje szukanie walki za granicą.

Brak możliwości komentowania.